Tak dosłownie i w przenośni określiłbym street food podczas imprezy „Żarcie na kółkach”. Dosłownie, bo nie gdzie indziej tylko na warszawskich „brukach” miało to miejsce. W przenośni – bo ze sztuką kulinarną nie miało to wiele wspólnego, a bliższe było wiekom średnim, kiedy biesiadowano przy ognisku… Ale są tacy, którzy lubią taką formę jedzenia, a może nawet bardziej atmosferę i kontakty towarzyskie z tym związane i ja ich szanuję.
Ale jednak niewzruszony pozostanę przy swoim.
Uporządkujmy zatem fakty, które legły u podstaw mojej oceny. Jeszcze w nocy – pomiędzy 1. a 2. dniem imprezy – wrzuciłem szybki wpis na Facebooka – „Każdy kto lubi jeść na stojąco lub w biegu mógł wybrać spośród propozycji 90 food trucków. Osobiście wolę jednak kontemplować smaki w nieco bardziej cywilizowanych warunkach” – no i zaczęło się…
Widać ta forma „zbiorowego żywienia” ma swoich zagorzałych fanów, wręcz nieomalże jak religijni neofici nie omieszkali wyrazić swojej dezaprobaty na okoliczność mojego zadania.
Imprezkę odwiedziłem w sobotę wieczór. Łącznie doliczyłem się 90 foodtrucków, z czego część była już zamknięta na cztery spusty. W wielu innych pozostały już tylko resztki z oferowanego asortymentu. Jeśli chodzi o wybór, to trzeba przyznać było wszystko w tej klasie: królowały burgery i hot dogi, ale był również tex-mex, pizza wykonywana na miejscu i z porządnego pieca, kuchnia dalekowschodnia i wszelka inna egzotyczna, owoce w czekoladzie, francuskie naleśniki i sporo różnej lemoniady na kubki i na butelki.
1/ Ceny… Jak ktoś jest bywalcem to dla niego jest oczywiste, że np. za małą porcję frytek płaci 12zł a za dużą 18zł. Szklaneczka lemoniady to drobny wydatek 8zł. Burgery i bardziej skomplikowane „dania” to już koszt od 20zł w górę. Fakt, że porcje bywały wypasione, ale to nadal tylko tekturowy talerzyk lub papierowa torebka jako zastawa. Konsumpcja na stojąco, na chodząco lub w raczej przypadkowo podostawianych leżakach. No prawda, w kilku miejscach były ławy i stoły. Ale nadal nie zmienia to faktu, że poziom cenowy przekracza oferty obiektów stacjonarnych.
2/ Higiena… Dobrze, że był już wieczór i opuścił zasłonę ciemności na wiele prostych mankamentów w tej dziedzinie. Toalety spotkałem tylko w jednym miejscu, w ilości ok. 5, o dziwo obok była mobilna umywalka co dawało szansę umycia rąk. Być może ciemności ukryły większą liczbę tych przybytków higieny, ale przyznam, zrobiły to bardzo skutecznie.
3/ Obsługa foodtrucków… Bardzo miła i często kompetentna. Ale sukces imprezy zrodził porażkę foodtruckowców. Chyba nie byli przygotowani na taki ruch i choć dwoili się i troili, często trzeba było stać w długiej kolejce. Brakowało produktów i gotowych wyrobów. A przecież to dopiero pierwszy dzień imprezy… O takiej drobnej rzeczy jak przygotowywanie i podawanie żywności klientom, oraz przyjmowanie opłaty gotówką i wydawanie reszty – tymi samymi rękoma – to już nawet nie wspominam, bo to chyba niestety standard w takich okolicznościach.
4/ Ogólnie rzecz biorąc… To super, że istnieje taka impreza jak „Żarcie na kółkach” i odbywa się już po raz 8. Obserwuję foodtrucki na koncertach i imprezach plenerowych – fantastyczna sprawa, choć wcale nie muszę przepadać za menu, które jest tam serwowane. Jest dobrze, jeśli na imprezie jest 3-5 foodtrucków jako dodatkowa atrakcja. Ale jeśli jest ich 90 i to jest cała idea wydarzenia, to delikatnie mówiąc jest cienko. Uwaga do organizatorów – może na przyszłość jakiś koncert do tego, konkursy, inne aktywności… Eeeeeee, pewnie marudzę, bo jest tłum ludzi, jest pełna „komercha” i wszyscy są zadowoleni. Ja niestety nie.
5/ Moje hity… Nie może być tak, że wszystko jest beeee. Moje wyrazy uznania dla kilku pomysłów i załóg foodtruckowych, które zwróciły moją uwagę. Fantastyczna stylizacja stoiska z francuskimi naleśnikami i kawą, która była wykonana na pokładzie starej furgonetki Citroen. Nie jedno muzeum motoryzacji pozazdrościło by tego egzemplarza. Wszystko razem jak wyjęte przed chwilą z lat 50/60 ubiegłego wieku z francuskiego z Cannes albo Marsylii. Następnie stoisko z pizzą, do której kucharz w czapie przygotowywał ciasto umiejętnie obracając je i podrzucając. Do tego mieli piec z prawdziwego zdarzenia, który przyjechał jako przyczepa do foodtrucka. No i chapeau bas dla obsługi piętrowego stoiska z napojami z jabłek. Na górze szła muza (coś na kształt koncertu?) a na dole dwie dziwczyny tak energetycznie zagrzewały do zabawy, że naprzeciwko powstał z oddolnej inicjatywy parkiet z kilkunastoma tańczącymi osobami. I o to właśnie chodzi!
Zgodnie z planem w niedzielę impreza cały czas ma się jeszcze kręcić. Zatem każdy, kto chce mieć własne zdanie, może się jeszcze wybrać na „Żarcie na kółkach” pod Stadionem Narodowym i samodzielnie ocenić jak jest…
#JackRecommends #imt24 #imprezy #miejsca #trendy #kulinaria #food #zarcienakolkach #stadionnarodowy #warszawa #zarcie #kuchnia #restauracje #zywnosc #jedzenie #festiwal
>